To miało tyle trwać i miałaś przez ten czas tyle zrobić. Nauczyć się czegoś, wywołać i uporządkować zdjęcia z ostatnich 10 lat, chciałaś przejrzeć dokumenty, miałaś odwiedzić wszystkich znajomych, na odwiedziny których zwykle brakuje czasu. Tak miało być. A jest tak, że czas ruszył z kopyta jak szalony i pora wracać po urlopie macierzyńskim do pracy.
Tak, był to najintensywniejszy rok Twojego życia i nie pamiętasz, co robiłaś w czasie gdy dziecka w Twoim życiu nie było. A teraz w ten napięty scenariusz dnia masz upchnąć nogą i docisnąć butem kilka godzin pracy na etacie. Jak jest? Dziwnie.
Dziwnie, bo wracasz do starego miejsca, ale jest zupełnie nowe. Niby wszyscy czekają, a tak naprawdę nie czeka nikt. Twojego biurka nie ma, ludzie w biurze inni. Zaczynasz od nowa. Przyznaję, że lekko nie jest. Coś jak pierwszy dzień w szkole.
Pierwsze wrażenie? Młodość! Jezu! Jacy Ci ludzie młodzi. Wydawało Ci się zawsze, że to Ty jesteś ta najmłodsza, a patrząc na nowe twarze zaczynasz liczyć lata, które pozostały Ci do emerytury (jest ich nadal dużo, więc o pomostówce możesz pomarzyć). Wszyscy młodzi, piękni, uczesani, a dla Ciebie szczytem szczęścia jest wyjście z domu w czystych dżinsach i dwóch dopasowanych skarpetkach (te rajstopowe są najgorsze, niby wszystkie jednakowe, ale jak się okazuje czasem nie do końca). Jeśli o poranku czeka Cię wycieczka do żłobka, to przekraczając próg pracy Twój nienaganny makijaż i fryzura są już tylko historią. Tulenie, przebieranie, pot spływający po czole – muszą pozostawić piętno na Twoim wyglądzie, siły nie ma. No i dodam, że pod Twoją nieobecność sześć razy zmieniły się trendy w modzie, Twoja figura też już nie ta. Krótko mówiąc w całym tym towarzystwie wyglądasz jak biedny krewny.
Zmęczenie. Zarywanie nocy na urlopie macierzyńskim jest ciężkie, ale jakoś zwykle nad ranem czyli do 8 udało się kimnąć. Złapać dawkę snu wystarczającą, by dotrwać do wieczora. Koniec porannego dosypiania. Co gorsza, wstawać trzeba o porze nieludzkiej, by doprowadzić siebie i dzieci do stanu takiego, by móc pokazać się światu. Trudno wstaje się do pracy, gdy nie miało się dobrej nocy od 1,5 roku. Więc etap adaptacji organizmu do nowej, jeszcze bardziej ekstremalnej sytuacji nie jest łatwy.
Może są miejsca na świecie, gdzie można godzić rozwój własnej kariery z prowadzeniem zbilansowanego życia rodzinnego. Jeśli masz takie miejsce – jesteś szczęściarą. Niestety w większości trzeba wybierać: dzieci czy praca. Sorry, ale jeśli ktoś opowiada mi banialuki, że od 18.30 można wieść poukładany żywot rodzinny to ja się zapytuje: jak? Ja wyszłam z założenia, że dzieci są małe raz w życiu. To się zdarza tylko raz i nie będzie dogrywki. To jest nasz czas. Więc wracając do pracy zdecydowałam się na krok w tył w swojej karierze. I to też w bieżącym życiu łatwe nie jest. Człowiek ma swoje ambicje. Moje siedzą cicho w kieszeni.
No i zaczyna się. Chorowanie. Niby dla wszystkich to o.k., niby się spodziewali, niby wiedzą, że to naturalne. Ale wszyscy po cichu nie znoszą tych Twoich nieobecności. I traktują jak pracownika kategorii turbo B. Bo bez przerwy go nie ma. To znaczy się nie przykłada. Nie stara się. Zawsze mam problem jak tu poinformować pracodawcę, że młodzież znów podupadła na zdrowiu, że znów mnie nie będzie. Jak to zrobić ,by ominąć ton wierno-poddańczy, a zarazem nie sprawić wrażenia, że mam swoją nieobecność w nosie. Tak, czasem chce mi się przy tym śmiać samej z siebie. To chyba najzdrowszy odruch w całym tym chorowaniu.
Jak na razie mój ulubiony tekst! Rewelacyjny!