Dziś cofam się o kilka lat. Czas ciąży. Dziwny okres, stan zawieszenia między przed i po dzieciach. Zupełnie nie wiesz jak będzie po, ale ludzie postronni już traktują Cię tak, jakbyś pojęła istotę macierzyństwa. Poradniki, książki i artykuły dla przyszłych rodziców pisane są w taki sposób, że aż wstydzisz się przyznać przed samą sobą, że tak głębokiego uczucia do swojego brzucha i dziecka w nim zaszytego nie żywisz. Zamiast euforii, czujesz ogromną niepewność. Zaczynasz mieć obawy, że kochasz je zbyt mało, a może nie kochasz go w ogóle? To nie tak, że jest Ci obojętne – czujesz troskę, odpowiedzialność, jest ci miło, gdy dziecko się rusza, robisz wszystko, by urodziło się zdrowe, ale czy to na pewno miłość?
Ojcowie mają w tym względzie taryfę ulgową, słyszą zewsząd: zobaczy, to pokocha. Matka ma kochać już, bo przecież jest matką. Ale jak kochać kogoś, o kim nie wiemy nic, albo prawie nic. Argument, że krew z krwi, że mityczna więź, jakoś nie przemawia do przyszło-matczynego serduszka. Ona raczej robi w głowie bilans zysków i strat między przyszłym a dotychczasowym życiem. Przyszłość może sobie tylko wyobrazić. Matka in spe czuje, że jest z nią coś nie tak. Powinna kochać, a ten ocean miłości jakoś uparcie nie chce jej zalać.
Łatwiej pewnie jest w kolejnej ciąży, bo wtedy już wiemy, w jaki kosmos nowonarodzone dziecko nas porywa. Przy pierwszym mamy wyrzut, że kochamy je źle i za mało, oraz strach, bo co to będzie, jak ta miłość nigdy nie nadejdzie.
Ludzie nie rozmawiają ze sobą o takich emocjach, wolą zapewniać o zakochaniu w zaokrąglonym brzuchu niż przyznać się do swojej niewiedzy i niepewności. Te oczekiwania społeczne wyglądają tak, jakby nakazać ludziom cieszyć się z prezentów jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Wiesz, że będą święta, będą też prezenty, więc już się na nie ciesz! Tak to nie działa, prezent cieszy nas dopiero w momencie rozpakowywania, a czasem, gdy zaczniemy go używać…
Tu kolejna presja i bzdura, która powielana jest z ust do ust: matka kocha dziecko od pierwszego wejrzenia. Może są matki, które falą bezkresnej macierzyńskiej miłości zalały się tuż po porodzie. Nie wiem, czy taką spotkałam. Choć to temat trudny do zwierzeń. Bo jak przyznać się, że po porodzie nie ma tych miłosnych fal, no nie ma fal… Jest ogromna odpowiedzialność, by oseska utrzymać w dobrostanie przy życiu, jest troska, jest strach, a miłość? Przychodzi później.
Miłość to uczucie, ale to też relacja, najpiękniejsza i najgłębsza. Ta macierzyńska/tacierzyńska to nie jest eksplozja wulkanu, jej poziom wzrasta powoli, ale stale, osiągając niebotyczne poziomy. Trudno kochać prawdziwie i dogłębnie kogoś, kto robi nam z drugiej strony brzucha tylko puk-puk. Potrzebny jest kontakt, bliskość, emocje. Tak się rodzi miłość.
Nie, nie jesteś złą matką, gdy w ciąży czujesz strach zamiast ekstazy, nie jesteś zwyrodnialcem, gdy zamiast falą miłości po porodzie zalewasz się lękiem, co tu dalej z tą istotą począć. I jak żyć z małym człowiekiem, którego nie znamy, o którym wiemy tyle, że jest nasz i to my za jego życie jesteśmy odpowiedzialni. To chyba naturalne, że największa miłość świata potrzebuje czasu, nie rodzi się z dnia na dzień. Rośnie wraz z dotykiem, spojrzeniem, kontaktem wzrokowym, a pierwszy uśmiech może nawet przenieść do innej zupełnie rzeczywistości.
Może czytacie to i zupełnie nie wiecie, o co mi chodzi, a może czujecie ulgę pamiętając, że i Wami w czasie ciąży takie uczucia też miotały. I nie miałyście odwagi, by się do nich przyznać. Świat karmi nas takim cukierkowo-pudrowym obrazem ciąży i macierzyństwa, życie i emocje nie zawsze idą z nim w parze. Rodzicielstwo to na pewno nie jest jednostajny nurt pozytywnych emocji.
Nie karm się przyszła matko wyrzutami sumienia- wyruszasz w nieznaną podróż, a tylko głupcy nie odczuwają strachu przed taką wyprawą.
W przypadku pierwszego dziecka czułam wielką miłość i jakieś metafizyczne połączenie od samego początku gdy tylko dowiedziałam się o ciąży. Z drugim dzieckiem, choć było skrupulatnie zaplanowane i wyczekane, w ogóle tak nie miałam. Do ostatniej chwili, już na stole operacyjnym, gdy wiedziałam, że zaraz go zobaczę, nie czułam zupełnie nic. Nawet przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, przeszły jednak przy pierwszej konfrontacji z nowym człowiekiem – uczucie zrodziło się dopiero w momencie pierwszego fizycznego kontaktu.