Tak, przyznaje się. Karmiłam piersią (tak, taką nagą piersią) swoje dzieci w miejscu publicznym. Karmiłam, mając za nic spojrzenia postronnych. Karmiłam dzieci w przychodni i szpitalu, na ulicy i na przystanku, karmiłam na cmentarzu i w kościele, i pod ZUS-em, karmiłam na parkingu i w centrum handlowym. Dawałam dziecku pierś w restauracji i w parku, w lodziarni, karmiłam na plaży i w lesie, karmiłam w aucie. Karmiłam długo, bez cienia rumieńca na twarzy. Karmiłam w muzeum i w kinie, karmiłam na basenie. Karmiłam w ogrodzie i na placu zabaw. Podawałam pierś swoim dzieciom w żłobku, na wakacjach w Polsce i za granicą. I ani razu się nie zawstydziłam, ani razu nie pomyślałam, że można inaczej.
Pragnę rozwiać wątpliwości wszystkich oburzonych gapiów: matki nie karmią dla poklasku, lub dla wywołania taniej sensacji. Matki karmią, bo muszą. Nie ma innej opcji, chyba, że postronni miast oglądać przez pół sekundy nagą, obcą pierś – tyle średnio wg moich badań cyc jest widoczny nim osesek zasłoni go głową – wolą kolegialnie wysłuchiwać spazmów niemowlęcia. Nie ma innej opcji ukojenia i nakarmienia dziecka. Tak, forma ma znaczenie: są dzieci – i jest ich całkiem sporo – które mleko, tak niezbędne dla ich rozwoju, piją tylko i wyłącznie z piersi. Żaden substytut nie działa: ani butelka, ani kubeczek, łyżeczka, itd.. Bo karmienie, moi Mili Oburzeni Państwo, to nie tylko forma podawania pokarmu, to także bliskość, bezpieczeństwo, które działają na małego człowieka jak balsam.
Matka karmiąca ma więc dwie opcje: zamknąć się w czterech ścianach z maleńkim ssakiem, lub wyjść do miasta nie zważając na wszystko i wszystkich. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że ludzie zamknięci w domu dziczeją, a matki zamknięte w pomieszczeniu z niemowlęciem głupieją doszczętnie – sprawdzałam i zdecydowanie nie polecam tego rozwiązania.
Idziemy zatem do miasta, bo to miłe i wartościowe dla wszystkich – dziecko się uspołecznia od najmłodszych lat, matka widzi ludzi, rozmawia z kimś, kto potrafi złożyć zdanie zakończone kropką. Wyjść, ale dokąd?
Kobiety karmiące dzielą się na dwie grupy: pierwsza z nich karmi wszędzie bez oporów, zaś druga woli karmić w miejscach ustronnych.
Ja karmiłam wszędzie, bez krzty zażenowania, bo mając
ze sobą podwójny wózek trudno myśleć o ucieczce gdziekolwiek, a przenosiny w
ustronny kąt swego czasu byłyby dla mnie operacją logistyczną przypominająca
eskapadą na K2 zimą. Matki bliźniacze zrozumieją. Ponadto karmiłam, bo
wierzyłam, że robiąc to w przestrzeni publicznej, ośmielam inne matki. Coś
pomiędzy walorem edukacyjnym, uświadamianiem, a efektem kuli śnieżnej. Im
więcej matek karmi, tym mniej dziwne powinno się to wszystkim wydawać, dlatego
warto karmić wszędzie, niosąc kaganek mlecznej oświaty.
Są jednak mamy, które nie wyobrażają
sobie karmić w przestrzeni publicznej, one wolą zostać w domu niż wyjąć pierś,
gdy inni patrzą. Są też matki, których dzieci są tak zainteresowane światem, że
ani myślą posilić się, gdy dzieje się coś wokół. Z oczami jak 5 złotych wolą
marudzić, mieszając w małej głowie doskwierający głód z bodźcami płynącymi z
zewnątrz. Kto przeżył takiego ciekawskiego delikwenta, ten wie, co znaczy
wracać do domu z „rozdartym wniebogłosy wózkiem”. Nie polecam. Ale po takim
doświadczeniu już nigdy nie pomyślisz widząc taki obraz, że jakaś matka sobie
nie radzi. Ubogacające, ale mimo wszystko nie polecam.
Czy te dwie ostatnie grupy matek są
skazane na samotność? Na społeczne wykluczenie, tylko dlatego, że trudno
nakarmić im dziecko w miejscu publicznym? Nie! Jest dla nich trzecia droga, droga
życzliwości społecznej – tak, nie przesadzam! Droga empatii, gdzie uznaje się,
że każdy ma swoje miejsce w społeczeństwie. Nieważne, czy ma piersi pełne
mleka, czy ma rok, czy sto lat, zawsze znajdzie się dla niego odpowiedni kąt.
Takich miejsc w przestrzeni miejskiej szukam, tam chętnie wracam i spędzam tam
czas. Mówię o lokalach, w których można swobodnie karmić piersią, w których
jest przewijak i miejsce do zabawy dla starszaków. Naprawdę niewiele trzeba, by
młody rodzic czuł się w takim miejscu jak gość, a nie jak intruz. Czasem
wystarczy naprawdę jeden fotel czy krzesło i niewielki stolik do zabawy, by
świat rodzica nabrał zdecydowanie bardziej kolorowych barw. I nie chodzi tu o
specjalnie traktowanie, tu w grę wchodzi jedynie zwyczajna ludzka życzliwość.
Szukam na mapie Poznania takich
właśnie miejsc, mam już ich w głowie kilka. Lada chwila zbiorę je w jedną
całość i wespół z największymi specjalistami od dobrego jedzenia w stolicy
Wielkopolski, blogerami z Kuchni Poznania, wydamy e-book – przewodnik dla
rodziców, po restauracjach i lokalach. Śledźcie nasze profile na Instagramie i
Facebooku – będziemy informować, kiedy możecie spodziewać się pierwszego
takiego wydawnictwa na poznański rynku! Trzymajcie kciuki za nasze „Dziecko w
mieście”!