Bunt dwulatka? Phi! Was to nie dotyczy! Przecież Wasz berbeć jest tak pozytywną istotą, że jakakolwiek negacja wobec zastanego stanu rzeczy nie wchodzi w grę! Poczekajcie… Chciałabym zobaczyć Waszą minę, gdy Mały Człowiek powie Wam pierwsze w życiu stanowcze: nie!
Ubierzemy buciki? Nie.
Pójdziemy na spacer? Nie.
Idziemy do żłobka? Nie.
Porysujemy? Nie.
To „nie” bywa oczywiście tylko wstępem, z biegiem czasu temat się rozkręca. Płacz, składanie się jak scyzoryk na podłodze, krzyk i w ostatnim etapie: totalna histeria.
Lekko nie jest. Nowa sytuacja w Twoim życiu, bo do tej pory był entuzjazm, spazmy radości, były oklaski i uśmiech od ucha do ucha, nawet gdy proponowaliście Ludzikowi wyjście do sklepu osiedlowego po bułki. Ten etap macie już za sobą. Teraz w Waszych domach pojawia się Nowy Człowiek. Istota ta zaczyna określać swoje prawa i granice. Co z tym zrobić? Uszanować.
Zastanówcie się jaki macie inny wybór? Możecie jeszcze walczyć. Z kim? Z Istotą , którą kochacie najbardziej na świecie. Tylko po to, by pokazać, kto jest górą? Chyba nie tędy droga. Mam nadzieję, że czas budowania hierarchii w rodzinie mamy już dawno za sobą, gdy rządził pan, potem długo, długo nic, potem gdzieś pani, a w kątach rozstawione dzieci.
Zastanówcie się jacy Wy jesteście. Ja wiem, że mam problem ze słowem „NIE”. Uczę się go i nie jest to prosta nauka. Czas „upupionych” minął, uczą nas na kursach asertywności. Chce by moje dzieci mówiły nie, gdy nie mają na coś ochoty. To przydatna w życiu umiejętność, prawda?
Dlatego staram się szanować ten bunt. Po pierwsze nie bagatelizuję. Z perspektywy dorosłego wycie o kolor skarpet, czy źle przekrojoną bułkę to głupota. Dla Twojego dziecka to właśnie koniec świata. Nie wierzysz? Nie pamiętasz tego czasu. Ale możesz przypomnieć sobie jakimi bzdurami się martwiłeś mając 13-14 lat. To, o co zabiegałeś w tamtym czasie, dziś jest dla Ciebie nieistotne a może nawet wstydliwe. Tak, Twojemu dziecku burzy się porządek rzeczy, gdy szynka krzywo leży, albo codzienna kąpiel jest jakaś wyjątkowo dziwna.
Nie chodzi o to by ulegać. Chodzi o to, by wysłuchać, co druga strona ma do powiedzenia w danym temacie. Wystarczy, że zaczniesz zdanie od słowa: rozumiem, że … I już rodzi się między Wami dialog.
Nie jestem konsekwentna. Wtedy rozmowa do niczego nie prowadzi. Jak nauczyć dziecko, że rozmowa ma jakikolwiek sens, gdy ono się nagada i bez znaczenia, co powie – rodzic zawsze jest na nie. Proszę, by dziecko podało argument, który może być podstawą do dalszej rozmowy. I naprawdę jeśli prośba dziecka nie burzy mojego ładu wewnętrznego, jeśli ja jestem z tym O.K. to uznaję rację mojego małego Interlokutora.
Ale to nie tak, że jestem oazą spokoju zawsze i wszędzie. Przecież jestem też człowiekiem, którym targają emocje – a potrafią srogo. Jak czuję, że kończy się moja wytrzymałość psychiczna to albo wychodzę w porę, mówiąc, że się zdenerwowałam i za chwilę wrócę, albo liczę w myślach by się ogarnąć. Przyznaję, że nie osiągnęłam perfekcji w tych sposobach. Staram się. Jak wybuchnę – przepraszam.
No i żeby nie było tak różowo. Ostatnio, gdy już wszystko zawiodło , wylądowałam na podłodze, obejmując dziecko w histerii z prawej strony, mając drugie w spazmach z lewej. W finale z bezradności też się popłakałam. I wiecie co? Pomogło.
Ja ostatnio, kiedy już nie mogłam (czy słynny bunt dwulatka może mieć poltoroczniak, bo u nas etap NIE właśnie króluje), schowalam głowę między nogi i jakąś dziwną modlitwę
mruczalam: Bożo utnij mi ręce skoro mam ochotę udusić własne dziecko. Przeszło