Żyjemy w świecie absurdu. Setki kobiet na świecie walczą o prawo do godnego porodu i empatycznej opieki okołoporodowej, a z drugiej strony księżna Kate opuszcza szpital kilka godzin po porodzie. Nie chodzi o to, że idzie sobie do domu. W domu najlepiej – wiadomo! Szokuje raczej jej fryzura, makijaż i nienaganna sukienka. Straszne, że w imię tradycji matkę i dziecko pozbawia się prawa do intymności i bliskości. Wydaje się, że Kate prosto z sali porodowej trafia na fotel fryzjerski, by chwilę później ufryzowana i nafaszerowana środkami przeciwbólowymi z uśmiechem pokazać się paparazzim. Młoda księżna porównywana jest do swojej nieżyjącej teściowej, „Królowej ludzkich serc”. Wyobrażacie sobie jaką „markę” zyskałaby Kate, gdyby powiedziała: nie. Gdyby Pałac Buckingham wydał tuż po porodzie trzeciego potomka Williama oświadczenie: „ Z radością informujemy, że na świecie pojawił się trzeci wnuk królowej Elżbiety. Matka i dziecko czują się dobrze. Tym razem okażemy je Państwu za tydzień. Uszanujmy decyzję matki, która uznała, że w tej chwili lepszy dla dziecka jest kontakt skóra do skóry niż blask fleszy.”
Już widzę te nagłówki i tę wrzawę medialną! „Królowa matek”, „Księżniczka bliskości”, „Przyjaciółka dzieci”, „Gołąbeczka tuląca niemowlę” – dyskusja przetoczyłaby się przez cały cywilizowany świat. Pisałyby o tym The Guardian, The Sun i Przewodnik Katolicki. Kate zostałaby ikoną wszystkich serwisów parentingowych świata. Wystarczyłby jeden gest.
Nie mam do niej żalu, że tego nie zrobiła. Nie wiem, jak to jest być księżniczką. Pewnie ma się więcej ograniczeń niż wszystkim nam się wydaje. Nie można od nikogo wymagać heroizmu.
Gorzej, że sami lepsi nie jesteśmy. Współczesny świat dyktuje nam formę macierzyństwa, która każe krzyczeć: nic się nie stało! Naprawdę! Nic się nie stało! Jasper Juul w swojej książce Przestrzeń dla rodziny pisze: „… elementem sukcesu jest to, że nie widać po rodzicach, zwłaszcza kobietach, że mają dzieci. Najlepiej, by życie toczyło się jakby nigdy nic. (…) Relacja z dzieckiem nie jest jednostronna. Nie jest tak, że dziecko ma przyjmować to, co moje. Ja muszę być otwarty na to, co przynosi ze sobą dziecko – negatywnego i pozytywnego. Jeśli rodzice tego nie robią, dla dziecka byłoby lepiej, gdyby się w ogóle nie urodziło. ” Wiem, przerażające, ale prawdziwe. Zasypują nas słodkie wizje macierzyństwa. A przecież nie zawsze jest różowo. I to też ma wartość, dzięki temu umiemy dostrzec wszystkie odcienie macierzyństwa: te szare – pełne zmęczenia i frustracji i te cukierkowe – gdy nasze serce zalewa się oceanem miłości. Miło w nim płynąć, prawda?
Portale społecznościowe pełne są matek fit, matek w formie i matek na wychodnym. Nie ma tych zmęczonych, sfrustrowanych, takich, które za wieczorną rozrywkę uznają gapienie się w martwy punkt, tylko po to by zebrać myśli. Matka ma być zorganizowana i powabna, dziecko ma przesypiać noce – najlepiej od poczęcia! I tak jedni tworzą fikcję, inni się nią żywią, wierząc, że jak uwierzą – cud się stanie! Cuda są obok Ciebie. Rozejrzyj się.