Jakiś czas temu zastanawiałam się dlaczego ludzie umieszczają w Internecie, na portalach społecznościach zdjęcia jedzenia, publikują fotki dań które gotują czy ciast, które pieką. Początkowo wydało mi się to zupełnie głupie, pomijając już zupełnie kwestię tego, że średnio interesuje mnie śniadanie koleżanki z podstawówki. Myślałam: ludzie od zawsze jedli, gotowali, nikt nie robił z tego wydarzenia. A więc co się nagle stało, że domowe ciasto urasta do wydarzenia, którym się chwalimy i które zbiera 150 lajków?! W końcu odkryłam o co może w tym wszystkim chodzić. Zaczęliśmy zwracać uwagę na to, co jemy! Eureka!
Podobnie rzecz się ma z wychowywaniem dzieci. Dawniej dzieci były, ale nie robił z faktu ich posiadania wielkiego hallo. W końcu coś w nas pękło, coś się zmieniło. Zaczęliśmy w końcu zwracać uwagę na to, że wychowanie dziecka to wydarzenie, być może najważniejsze w naszym życiu – coś w stylu „ po owocach ich poznacie” i inne takie . Stąd blogi, portale czy parentingowe grupy wsparcia. I super! I można się nabijać z „mamy Brajanka”, która pyta o idiotyczne rzeczy na forach, albo rwać włosy z głowy czytając po raz stopiędziesiątyczwarty o wyższości isofixa nad zwykłym wpięciem fotelika do auta, albo rozprawki pt.” wiadro do kąpieli czy tradycyjna wanienka – wybierz przyszłość dla swojego dziecka”. Zauważcie jednak, że wszystkie te materiały są tworzone przez rodziców i dla rodziców zaangażowanych, takich, którym zależy. Którzy chcą wiedzieć więcej, by być lepszymi rodzicami dla swoich dzieci.
A co z dziećmi, których rodziców to w ogóle nie interesuje? Co z nimi? To nie tak, że twierdzę, że pewna grupa rodziców nie kocha swoich dzieci – nie mnie to oceniać. Chodzi bardziej o to, że nie poświęcają im wystarczająco dużo uwagi, nie okazują szacunku. Po czym ich poznać? Dziecko w tej relacji pełni funkcję „przeskadzacza”.
Miałam okazję spotkać kilkoro takich dzieci. I wiecie co? Po takim spotkaniu zwykle jestem rozbita na kawałki. Wiem, że nie mogłabym pracować w żadnej placówce opiekuńczo- wychowawczej. Chyba nie potrafiłabym nabrać dystansu.
Kilka dni temu poznałam na placu zabaw Kubę. Jego mama przyciągnęła go siłą za rękę, pozostawiając dziecko pod opiekę koleżanki rzuciła: „Mój przyjechał, weźmiesz młodego potem do siebie.” Patrząc na swoje – góra 4-letnie dziecko – dodała: baw się z Kornelą! I poszła. Kuba nie chciał się bawić ani z Kornelą, ani z nikim. Usiadł obok karuzeli i już nawet nie płakał. Siedział cicho. Był ewidentnie niczyj. Z kontekstu rozmowy między nim a „ciocią” można było łatwo zauważyć, że kobieta nie jest zbyt zaangażowana w życie chłopca. Nie miała pojęcia czy dziecko korzysta z toalety czy pieluch. Matka nie zostawiła ani wody, ani przekąsek dla chłopca. Ciocia zatopiona w swoim telefonie absolutnie nie przejawia zainteresowania chłopcem. Kuba siedzi nadal obok karuzeli i dłubie patykiem w ziemi. Nikt nie proponuje mu wspólnej zabawy, nikt nie bierze na ręce i nie podrzuca ku niebu, nikt nie łaskocze po gołym brzuchu. Nikt nie robi z jego istnienia wydarzenia, tak jakby był przedmiotem, który można podrzucić, gdy zaczyna zawadzać. Kuba jest na świecie sam.
Ale to smutne:(:(:(