Unijna komisja przyjęła dyrektywę o utworzeniu dwumiesięcznego, niezbywalnego urlopu tacierzyńskiego. Ma być on – zgodnie z założeniem – częścią urlopu macierzyńskiego i trwać przynajmniej dwa miesiące. Jeśli para nie zdecyduje się na jego wykorzystanie, urlop przepadnie. Rodzice będą musieli dwa miesiące wcześniej wrócić do pracy, wysyłając potomka do żłobka czy pod opiekę niani.
Gdybym usłyszała o takim rozwiązaniu jeszcze 2-3 lata temu, uznałabym je za barbarzyńskie. Nie godziłabym się wewnętrznie na rozdzielenie mnie od dzieci na tak wczesnym etapie. Pomstowałabym do nieba, wspominałabym o zagrożeniu dla mojej laktacji, która jest życiodajnym eliksirem dla moich dzieci, opowiadałabym jak ważna jest relacja matki i niemowlaka. Na końcu – teatralnie załamując przy tym ręce – dodałabym pewnie, że bestialska Unia Europejska odbiera mi najpiękniejszy okres w życiu.
Dziś mam zupełnie odmienny stosunek do tego tematu. Człowiek do pewnych spraw nabiera dystansu i dzisiaj jestem już ogromną zwolenniczką tego rozwiązania. Jeśli Was nadal oburza ten pomysł – uspokajam: Polska ma trzy lata na implementację tego przepisu do prawa krajowego.
Dlaczego jest to wg mnie tak korzystne rozwiązanie?
Bo to pierwsze prokobiece rozwiązanie w opiece nad dziećmi od dłuższego czasu. Dwutygodniowy urlop tacierzyński, który miał być „feministyczną jaskółką”, w praktyce nie jest przecież przeniesieniem odpowiedzialności w opiece nad dzieckiem z kobiety na mężczyznę. W dużej mierze młodzi rodzice (ojcowie) konsumują go na wsparcie kobiety po porodzie, na sprawy urzędowe, związane z pojawieniem się potomka na świecie: pesele, rejestracje, ubezpieczenia. 10 dni urlopu to także czas, który jest stosunkowo łatwy do udźwignięcia przez pracodawców. Nie jest to w żadnym stopniu wyrwa w karierze zawodowej młodego taty.
Nowe rozwiązanie to zrównanie roli matki i ojca w opiece nad dziećmi. Wiem, że już dzisiaj urlop macierzyński można dzielić pomiędzy rodziców, ale nie znam nikogo, kto skorzystałby z takiego rozwiązania. Świadomość rodziców, że nieskorzystanie z dwóch miesięcy opieki nad dzieckiem po prostu przepada, może znacznie poprawić te statystyki.
Udział matki i ojca w urlopie rodzicielskim ma dwa wymiary: partnerski i społeczny. W pierwszym wypadku, ojciec przestaje być rodzicem drugiej kategorii, takim co „pomaga”. Tata nie jest od pomagania, jest raczej od opieki nad dzieckiem na dokładnie takim samym poziomie jak matka. W praktyce różnie to wygląda, mam jednak głębokie przekonanie, że dwa miesiące sam na sam z bobasem pozwoli tacie na odnalezienie własnej drogi do opieki nad potomkiem, a nie tylko na odwzorowywanie szlaków przetartych przez matkę.
Dziecko potrzebuje do rozwoju i matki i ojca, więc 8 tygodni z tatą w domu może wyjść mu jedynie na korzyść. To może być nieoceniony czas w nawiązywaniu relacji. Przecież dzieci w pierwszej fazie życia wybierają matkę głównie z tego powodu, że to ona spędza z nimi więcej czasu (i czasem pachnie mlekiem), a nie dlatego, że ma do zaoferowania coś więcej niż tata. Dajmy szansę i dziecku i tacie na ten wyjątkowy okres.
Wymiar partnerski nie jest bez znaczenia, ale zdecydowanie bardziej kusi mnie wymiar społeczny tej zmiany. Dlaczego? Bo w końcu nasz świat będzie musiał uznać, że ojciec to też rodzic. Że też może nie być go w pracy, też może mieć lukę w karierze, że można mężczyznę zapytać na rozmowie kwalifikacyjnej o „sytuację rodzinną”. Skończą się być może nieformalne przeniesienia młodych matek do innych działów (rzekomo bardziej komfortowych, mniej wymagających) po urlopie macierzyńskim, a młoda matka przestanie być działowym problemem. Może ta „niedyspozycja z powodu posiadania dzieci” rozleje się także na mężczyzn. Może to w końcu będą gorzej opłacani, zatrudniani na niższych stanowiskach. A może jednak w końcu uznamy, że taki stan jest przejściowy, że warto u pracodawców poszukać rozwiązań doraźnych- takich, które pomogą zorganizować opiekę nad dzieckiem obojgu rodzicom. To się oczywiście nie wydarzy z dnia na dzień. Na to potrzeba czasu, nie mam złudzeń, ale byłby to krok w dobrym kierunku.
Kiedyś dzieci wychowywała opisana w literaturze „cała wioska”, potem wioskę zastąpiła rodzina wielopokoleniowa, dzisiaj jest matka i ojciec – i często pustka dookoła. Może nowe rozwiązanie zaproponowane przez Unię Europejską to światełko w tunelu – znak, by społeczeństwo zrozumiało, że posiadanie i wychowanie dzieci jest ważne, nie jest fanaberią pary ludzi, lub – co gorsza – matki wariatki, która stara się ogarnąć kilka wymiarów życia naraz. Może to jest ten mały element, który pomoże zmienić myślenie pracodawców.
Nim to się jednak stanie, czeka nas pewnie ogromna dyskusja na temat wprowadzenia tej dyrektywy w życie. Zanim, matko, staniesz na barykadach swojego macierzyństwa i zaczniesz rzucać kamieniami, głęboko zastanów się, czy przypadkiem autorzy tego prawa nie wyciągają do Ciebie pomocnej dłoni.