Mądre książki o rozwoju i wychowaniu dzieci mówią sporo o śnie dziecka. Sen to zdrowie, w czasie snu dzieci rosną i inne takie. Ba! Książki te są zachętą do posiadania dzieci! Jak tu nie decydować się na potomka, skoro taki berbeć nawet 18 godzin w ciągu doby przesypia. Bycie mamą dla takiego cuda przez pozostałe 6 godzin nie może być przecież nadludzkim wyczynem.
Mój ciężarny mózg szybko rachował: skoro rodzę dwoje dzieci, to będę miała przynajmniej 36 godzin na dobę wolnych od matkowania. Tutaj roztaczałam już wizję o samorozwoju. Czas bumelowania na studiach zostanie raz na zawsze nadrobiony! I już w myślach witałam się z jakimś kursem on-line, miotałam się tylko trochę, czy wybrać na początek grafikę komputerową czy może lepiej szydełkowanie, a szybkie odświeżenie angielskiego w międzyczasie w ogóle miało być pewniakiem samorozwoju. Ja, matka i pani swojego czasu w jednym! Widziałam oczyma wyobraźni dwa małe szkraby słodko wtulone w siebie i siebie – czytając książkę urzekam się co rusz ich widokiem, co chwila starannie otulam muślinowym kocykiem śpiące aniołki.
Edukuję się przed porodem, przecież nie porwę się na dziecięce drzemki jak z motyką na słońce. Chłonę Tracy Hoog, która wtedy jeszcze nie wydawała mi się barbarzyńska, całą sobą. Logiczne: żelazna konsekwencja, plan działania, skupienie się na celu, wyznaczenie zasad – to musi zadziałać, tak myślałam!
Rozmarzona wizją śpiącego macierzyństwa zostaję matką. I… Jest dobrze! Maleństwa w szpitalu i w pierwszych dniach w domu śpią jak zaczarowane. Ba, śpią wręcz więcej niż książki nakazywały. Matka według zasad sztuki wybudza dzielnie na karmienia, mizia po policzku by młodzież ssała aktywnie, a nie leniuchowała na piersi. Położna w trakcie wizyty delikatnie studzi mój hurra-optymizm sugerując, że dzieci adaptują się do nowego życia, że zwykle około 14 dnia następuje „przebudzenie”. Jej słowa puszczam mimo uszu. Zazdrości mi takich śpiochów – myślę cała dumna i blada!
W okolicach 14 dnia życia bliźniąt zaczynam podejrzewać, że położna mogła mieć jednak rację. Ale żywię nadzieję, że to pewnie skok rozwojowy i zaraz zaśniemy sobie dalej snem sprawiedliwego. Mija dzień, dwa, trzy, mija tydzień, a my dalej nie śpimy.
Nie to, że dzieci krzyczą, one najzwyczajniej na świecie nie śpią. Patrzą na mnie, słuchają co do nich mówię i tak zaczynamy funkcjonować. Na początku to fajne! Człowiek chce się cieszyć takimi okruchami, ale z biegiem tygodni matka wymięka. Żywi frustrację, że inne dzieci śpią, a jej uparcie i konsekwentnie: nie. Marzy, że kiedyś zrobi im zdjęcie, gdy śpią – obecnie boi się, że migawka zakłóci ten błogosławiony kwadrans snu i że znów nie zdąży nawet zrobić sobie kanapki. Ze zdziwieniem podziwia foty innych dzieciaków na fejsie, pozy śpiących dzieci uchwycone w trakcie bujania na huśtawce, jedzenia w krzesełku czy w czasie zabawy. Nam się to nigdy nie zdarzyło. Nigdy! Matka dzieci nieśpiących chowa wzrok, gdy słyszy historie dzieci, które włożone do auta mykają tak szybko w objęcia Morfeusza, że samochód nawet nie zdąży opuścić parkingu. Z zazdrością mija w parku młode mamy, które czytają sobie coś na ławeczce, leniwie bujając wózek. U nas nie ma szans na przystanek: maszeruj matko, albo giń!
Zaczynasz analizować swoje działanie, czy przypadkiem nie rozbudzasz, nie przerywasz rytuałów. Czy nie przebodźcowujesz tego towarzystwa. Próbujesz wszystkiego: bujanie, śpiewanie, suszenie suszarką, szum fal, szum drzew, projektor ze światełkami na suficie. Rozważasz rzucenie uroku na dzieci przez złą babę lub podawanie soku z makówki.
Na szczęście do wszystkiego można się przyzwyczaić. Serio!
Więc matkuję parze niemowląt, które w ciągu dnia śpią na piersi, w wózku lub wcale. Żyję z parą berbeci, które w ciągu dnia długiego i intensywnego regenerują się śpiąc dwa razy po dwadzieścia minut i to zwykle z totalnym brakiem synchronizacji. Zaczynam robić wszystko szybko i ze ściśle określonym priorytetem. Towarzyskie niemowlęta to gwarancja zorganizowanej matki w 100%. Żyjesz w świecie, w którym gdy dziecko śpi godzinę – sprawdzasz czy oddycha, a gdyby spało ciągiem dwie – to bez wahania dzwoniłabyś po pogotowie (druga opcja nigdy w trzyletnim życiu się nam nie przydarzyła!).
Myślicie, że narzekam tutaj, że rolą matki jak świat światem jest opieka nad dziećmi i czy śpią czy nie -powinna być uśmiechnięta i zadowolona. Wszystkim myślącym w taki sposób polecam tydzień samotnego gadania do niemowląt, bycia odpowiedzią na każdą ich potrzebę, dokładania wszelkich starań, by owocnie przeżyły dzień. A przy okazji niech osoba ta postara się jeszcze ugotować strawę i zadbać z grubsza o dom. Życzę powodzenia i zapraszam na rozmowę za tydzień!
W pierwszych miesiącach życia dzieci na szczęście całkiem przyzwoicie ogarniają sen nocny. Pobudki regularne, krótkie – zupełnie inaczej niż w dzień. Załamanie nadchodzi w okolicy 5 miesiąca. Młodzież jak na istoty rozumne przystało odkrywa, że mleko nocne mamy jest lepsze. Zamieniamy więc noce w ciemną magmę. Stan, w którym matka nie wie, czy śpi, czy karmi, czy jedno i drugie na raz. Rano nie potrafi określić ilości pobudek, dzieli noce na te złe, ekstremalnie złe i tylko odrobinę lepsze. Ranek jest wybawieniem. Młodzież działa instynktownie i wie, że kondycja mamy jest gwarancją ich życiowego (cycowego) sukcesu, więc średnio raz na 10 nocy okazuje łaskę. Błogosławieństwo, sen nieprzerwany przez 3 godziny jest jak manna z nieba.
Czy z tego się wyrasta? I tak i nie. Moje około 1,5 roczne dzieci zaczęły z większą namiętnością spać w dzień. Błoga godzina snu w ciągu dnia to luksus, nowa wersja życia matki! Wiecie ile można zrobić w godzinę?! Szaleństwo! W przyrodzie jednak nic nie ginie. Dłuższa drzemka w ciągu dnia przełożyła się na późniejszą godzinę zasypiania nocnego. I tak źle, i tak niedobrze.
Dzieci obecnie nadal śpią intensywnie: czyli późno zasypiają i wcześnie się budzą. Czas zaakceptować. Ten typ tak ma.
Jeśli pytacie w myślach: dlaczego kobieto założyłaś bloga mając już trzyletnie dzieci? Macie odpowiedź: wcześniej się nie dało, dzieci nie spały!